Był jednym z tych, bez których historia byłaby nudna. Długo szukałem odpowiedzi na pytanie: dlaczego pakował się w najniebezpieczniejsze awantury, wojny, konspiracje - żadnych nie czerpiąc z nich korzyści; dlaczego narażał się ludziom pojedynczym i całym organizacjom, do końca nie zbaczając z raz obranej drogi... Ktoś go kiedyś porównał do Don Kichota, on sam raz napomknął o Rosynancie i Dulcynei... To nie jest chwyt reklamowy, co powiem, to fakt: siedząc w Bibliotece Narodowej kraju, któremu oddał trzydzieści lat swego burzliwego życia, trafiłem na wyznanie pani Conchity Menendez - i wszystko stało się jasne. Conchita, śliczna Kreolka, z którą odbył tylko jedną przypadkową podróż statkiem z Key West do Caiberién i w której zadurzył się "od pierwszego wejrzenia", opisała mu narastający dramat swego kraju, swojej boskiej wyspy, podczas gdy on udawał się tam po spokój, pracę i azyl, uchodząc z burz amerykańskiej wojny secesyjnej... Wysłuchawszy jej - ten niepozorny romantyk dał słowo honoru, że nie spocznie, dopóki tej najpiękniejszej - wedle Kolumba - wyspy globu nie uwolni... Liczył sobie wówczas lat dwadzieścia dwa, trzy... Wszystkie później spotykane kobiety były dlań Conchitami - I, II, III, bo temperament miał bujny... Generał, minister, kandydat na prezydenta, szaleniec boży i namiętny kochanek, człowiek-legenda. Poznałem go prawie osiemdziesiąt lat po jego śmierci. Poszedłem jego tropami... Autor.
Książka wydana przez MON w 1989 roku. Stron 294. Obwoluta z niewielkim przytarciem krawędzi. Okładka miękka, broszurowa z niewielkim przytarciem krawędzi dolnej. Blok spójny w stanie bardzo dobrym.